Kiedyś artyści stanowili intelektualną awangardę zmian społecznych. To im w znacznym stopniu zawdzięczamy doprowadzenie do transformacji ustrojowej na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. W okresie mrocznych rządów PiS też nie dawali o sobie zapomnieć, ale skala ich protestów – w porównaniu sprzed czterdziestu lat – była rachityczna. Czyżby sami się ocenzurowali? A może rozbrat kultury i polityki jest oznaką normalności.
Za rządów Władysława Gomułki przekaz treści krytycznych wobec władzy PRL oparty mógł być wyłącznie na aluzjach; i to cienkich jak bibułka. Według anegdoty, gdy w 1958 r.
dotarła do Gomułki informacja o inscenizacji sztuki Ugo Bettiego „Trąd w Pałacu Sprawiedliwości” w Teatrze Polskim w Warszawie, pierwszy sekretarz KC PZPR zaniepokojony brzemieniem tytułu postanowił wybrać się na przedstawienie, by osobiście sprawdzić, czy nie ma tam „treści antysocjalistycznych i burżuazyjnych”. Niedługo przed końcem spektaklu Gomułka zirytowany opuścił widownię, a odpowiadając na odchodnym dyrektorowi teatru na pytanie, czy przedstawienie mu się podobało, miał szorstko odburknąć: „Z wami artystami to i diabeł by nie wytrzymał”. Nazajutrz, pytany o wrażenia przez jednego z bliskich współpracowników, miał przedstawienie zrecenzować zdaniem:„Eee, takie tam bajduły”... Cały artykuł o Artystach kiedyś i "artystach" dziś na łamach tygodnika.