Zapobieganie ciąży było praktyką znaną i stosowaną już w starożytności, ale mowa tylko o pokątnym działaniu praktycznym, przez jednych akceptowanym lub na które dawano przyzwolenie, przez innych potępianym i – na ile to możliwe – ściganym.
Pierwsza poważna, publicznie ogłoszona refleksja nad celowością działań na rzecz zahamowania urodzeń, pojawiła się w roku 1798. Jej autorem był... ksiądz proboszcz Thomas Robert Malthus. Ogłosił wtedy rozprawę o „zasadach przyrostu ludności”. Był to czas, kiedy dzięki podniesieniu się poziomu opieki położniczej i higieny, zaczęła zmniejszać się umieralność niemowląt, wcześniej powszechna i niemal masowa.Spowodowało to radykalne zwiększenie się liczby dzieci w rodzinach. Obserwując to Malthus doszedł do wniosku, że dalszy przyrost ludności w tym tempie i w skali przekraczającej zdolność zapewnienia nowej populacji żywności sprawi, że ludzkość skazana zostanie na powszechną nędzę, a procesu tego nie pomogą zahamować nawet epidemie i inne plagi naturalne.
(…) Także działania związków religijnych, w tym Kościoła katolickiego, przez dziesięciolecia opóźniały badania naukowe w zakresie antykoncepcji. Kościół, nie tylko religia żydowska, sprzeciw w stosunku do antykoncepcji i jej zakaz wywodził z biblijnego potępienia „grzechu Onana” (upuszczania nasienia na zewnątrz celem zapobieżenia płodzeniu) opisanego w Starym Testamencie. Źródła wrogości do zapobiegania zapłodnieniu w religii chrześcijańskiej wywodzą się z Nowego Testamentu i mają jeszcze głębiej osadzone korzenie. Wcześni chrześcijanie odnosili się wrogo, a co najmniej bez entuzjazmu do samej instytucji małżeństwa, upatrując w niej zalegalizowaną formę cielesnej rozpusty. Tak uważali wielcy prawodawcy chrześcijaństwa, święty Paweł i święty Augustyn. Gdy jednak z konieczności prokreacyjnej pogodzili się z tą instytucją, ich intencją było maksymalne pozbawienie związanych z nią przyjemności. Jeśli warunkiem przyrostu populacji musiało być współżycie płciowe, to przynajmniej powinno być obciążone takimi regułami, które redukowałyby wynikające z niego przyjemności. I tak na przykład wielodzietność miała być brzemieniem stanowiącym „ciężką zapłatę za rozkosz płciową”. Ideałem małżeństwa chrześcijańskiego miał być taki „przebieg aktu małżeńskiego, aby odbywał się on spokojnie, bez lubieżnej namiętności i gwałtowności ruchów”. Było to jednak niemożliwe, „przeto w małżeństwie tkwi zło, chociaż czyni się z niego dobry użytek, płodząc i rodząc dzieci”... Cały artykuł na łamach tygodnika.