Duszne mury kościoła znudziły się już nie tylko trzeźwo myślącym Polakom, ale i księżom oraz ich parafianom. Narzędziem „ewangelizacji” jest teraz internet, gdzie szczęścia i pieniędzy szuka coraz więcej katolików.
Kościół w sieci ma się całkiem nieźle. Według danych CBOS, liczba internautów w Polsce w styczniu ub.r. wyniosła 28,1 mln. 15 proc. z nich regularnie przegląda strony i portale poświęcone religii i Kościołowi. „Nie ma dziś lepszego niż internet sposobu dotarcia z treściami, także religijnymi, do współczesnego człowieka” – przekonuje ks. Józef Kloch, wykładowca Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.
Duchowni doskonale zdają sobie z tego sprawę. Trudno dziś znaleźć parafię czy księdza, który nie miałby swojego profilu na Facebooku, Twitterze lub TikToku. Od początku pandemii standardem stały się transmisje mszy w sieci. Chrześcijańskie blogi i vlogi na YouTube też nikogo nie dziwią. Jest to przy okazji sposób na całkiem niezły biznes.
Internetowa manna
Jak wyliczył portal APYNews, średnie miesięczne wynagrodzenie youtubera wynosi 9 181 zł. Najpopularniejsi, głównie dzięki reklamom, zarabiają nawet 27 tys. zł miesięcznie.Podobnie jest na TikToku. Dodatkowo w trakcie transmisji na żywo widzowie mogą także przekazywać dotacje (tzw. gifty) swojemu idolowi. Pojawiają się na koncie autora i mogą być wypłacane w formie gotówki na darmowy portfel elektroniczny PayPal. W ten sposób najlepsi tiktokerzy potrafią zarobić w ciągu 2-3 godzin transmisji na żywo nawet kilkaset dolarów... Cały tekst na łamach tygodnika.