Rada Stała Konferencji Episkopatu Polski wydała oświadczenie w sprawie jesiennych wyborów parlamentarnych. Biskupi zapewnili o swojej apolityczności i zaprotestowali przeciwko wykorzystywaniu Kościoła do walki politycznej.
„Nie raz już publicznie podkreślaliśmy, że Kościół nie jest po stronie prawicy, lewicy ani po stronie centrum, ponieważ Kościół ma swoją własną stronę; Kościół winien stać po stronie Ewangelii” – napisali słudzy Pana.
Oto jak deklaracje mają się do rzeczywistości.
Komunista na komunistę
„Nie opowiadamy się po żadnej konkretnej stronie. Nie wskazujemy żadnych przedwyborczych list. Duszpasterzy zobowiązujemy, by w kościołach i kaplicach nie prowadzili ani nie pozwalali prowadzić kampanii wyborczej i agitacji na rzecz kogokolwiek”– brzmiało stanowisko episkopatu Polski przed wyborami parlamentarnymi w 1991 r. Zarazem jednak kardynał Józef Glemp osobiście udzielił błogosławieństwa zezwalając na użycie terminu „katolicki” Zjednoczeniu Chrześcijańsko-Narodowemu, które utworzyło komitet pod nazwą Wyborcza Akcja Katolicka. Sekretarz generalny ZChN Włodzimierz Dobrowolski uzasadniał przyjęcie takiej nazwy bardzo trudną sytuacją Kościoła, który niema partnera do działań na terenie parlamentu, a poparcie episkopatu świadczy, że również dla hierarchii kościelnej ważne było, by w wyborach zaistniało ugrupowanie w sposób zdecydowany i jednoznaczny odwołujące się do idei katolickich.
Podczas „mszy za ojczyznę” z udziałem polityków prawicy bp Józef Michalik wypowiedział słynne słowa: „Źle by było, gdyby katolicki naród ponownie się znalazł w sytuacji, że ma być rządzony przez parlament niechrześcijański. (...) Katolik ma obowiązek głosować na katolika, chrześcijanin na chrześcijanina, muzułmanin na muzułmanina, żyd na żyda, mason na masona, komunista na komunistę, każdy niech głosuje na tego, którego sumienie mu podpowiada”… Cały artykuł na łamach tygodnika.