Dworzec Centralny w Warszawie przez dziesięciolecia był wizytówką stolicy. Dziś też nią jest, ale przy okazji także sypialnią dla uciekających przed wojną Ukraińców… i tych, którzy niosą im pomoc.
Na karimacie obok wejścia do McDonalda leży młody chłopak.
– Polski? – pytam.
– Jestem Polakiem, wolontariuszem – zmęczonym głosem odpowiada Adrian. Ma 27 lat. –Przyjechałem tu dosłownie na chwilę. Przywiozłem jakieś rzeczy. Jak zobaczyłem, co siętu dzieje, musiałem zostać. Jestem już trzy doby. Śpię tutaj z nimi – odpowiada.
Oczy same mu się zamykają. „Tutaj z nimi” dźwięczy mi w uszach, gdy rozglądam się po antresoli Dworca Centralnego.
Codziennie do Warszawy przyjeżdża 14 pociągów z uchodźcami. W każdym blisko tysiąc osób. Do tego ponad setka autokarów. Dworce Zachodni, Wschodni i Centralny zamieniły się w punkty relokacyjne. Ludzie spędzają tu po kilka dni.(…) Zagaduję trzech strażaków z namiotu ustawionego przy jednym z wejść na halę główną.
– Pani musi do rzecznika prasowego – zbywa mnie jeden z nich.
– A co tam rzecznik wie. Wy tu jesteście. Wy wiecie, co się tu dzieje. Was chcę słuchać –próbuję ich przekonać.
– Na ucho mogę pani powiedzieć: Bajzel jest. Jeden wielki bajzel – mówi.
Później rozmawiamy o tym, czego najczęściej potrzebują migranci. Jakie mają problemy.– Potrzeby zmieniają się z godziny na godzinę. Z każdym kolejnym dniem trafiają coraz biedniejsi ludzie, w coraz gorszym stanie, z coraz dalszych zakątków Ukrainy. O ile na początku przyjeżdżali ludzie ciągnący walizki na kółkach, tak teraz obserwujemy coraz więcej osób z siatkami i workami. To ludzie, którzy nie mają znajomych i rodziny w Polsce, nie są przygotowani na przeprowadzkę – dodaje drugi… Cały tekst na łamach tygodnika.