Pod lewicową ministrą monopol na eksport polskich dzieci ma Kościół katolicki.
Media podają za medykami, że milion polskich par i małżeństw ma problem ze zrobieniem sobie dziecka. In vitro rozwiązuje go mniej więcej dla 40 proc. z nich. Ostrożny szacunek wskazywałby zatem, że w przepastnych szufladach specjalnych ośrodków adopcyjnych powinno leżeć przynajmniej 50 tys. wniosków o adopcję. Tymczasem niekoniecznie, bo z roku na rok liczba chętnych na dzieci z biduli spada. O ile jeszcze w 2013 r. złożono 3 700 wniosków o przysposobienie malucha, to w zeszłym było ich o tysiąc mniej. Mamy sytuację, z jaką wcześniej w historii się nie stykaliśmy. Dzieci, z wyczyszczonymi papierami, do których nikt nie rości praw rodzicielskich, są do wzięcia niemal od razu. W ubiegłym roku ośrodkom adopcyjnym nie udało się znaleźć rodziców dla 2 225 dzieci.
Slalom proceduralny
Eksperci tłumaczą to tym, że potencjalnych chętnych przeraża długa procedura adopcyjna. Średni czas oczekiwania na włączenie dziecka do nowej rodziny od momentu złożenia wniosku w ośrodku adopcyjnym do uzyskania orzeczenia sądu wynosi około dwóch lat.
Jeszcze parę lat temu o dziecko nie mogły się starać pary pozostające w związku nieformalnym, więc konkubent lub konkubina zabiegali o pociechę osobno, bo osobom samotnym – tak jak małżeństwom – adoptować było wolno. Teraz to zmieniono... Cały artykuł o tym dlaczego w adopcję dzieci wtrąca się kościół na łamach tygodnika.