W PRL furorę robił rysunek Andrzeja Mleczki przedstawiający faceta piszącego namurze „Rządzą idioci!” i dwóch milicjantów zastanawiających się, czy aresztować go za obrazę władzy, czy za zdradę tajemnicy państwowej. Lata płyną, po demokracji ludowej nie ma śladu, a metaforyczne „rządy idiotów” wciąż mają się dobrze i obejmują coraz więcej krajów, choć niewykluczone, że to głównie kwestia lepszego przepływu informacji.
Kiedy przed ćwierćwieczem zostałam posłanką i od środka zobaczyłam cyrk, zwany sejmem, pomyślałam, czy gdyby wziąć z łapanki 460 osób, nie stanowiliby prawa lepiej i sprawniej niż „wybrańcy narodu”, jak nas wówczas nazwała Renata Beger, posłująca z ramienia Samoobrony Andrzeja Leppera. Zapewne tak by jednak nie było, bo władza demoralizuje, więc z szybkością błyskawicy oderwaliby się od rzeczywistości, w której jeszcze niedawno prowadzili zwyczajne życie. Można się jedynie zastanawiać, czy posłowie za pełnienie mandatu powinni otrzymywać 13,5 tys. zł miesięcznego uposażenia, 4,2 tys. zł diety i mnóstwo innych beneficjów, w tym darmowe krajowe przejazdy wszelką komunikacją i przeloty narodowym przewoźnikiem PLL LOT, 4 tys. zł na wynajęcie mieszkania w Warszawie, ryczałt na samochód (do 3 450 zł miesięcznie), zwrot za pobyty w hotelach (do kilku tysięcy złoty rocznie), ponad 20 tys. zł miesięcznie na prowadzenie biura… Obserwowałam przez lata, jak zwłaszcza młodzi posłowie zachłystywali się swoją niespodziewanie wysoką pozycją społeczną i nowymi możliwościami, bo nigdy wcześniej nie widzieli takich pieniędzy, nikt im nie otwierał drzwi do samochodu, nikt tak łatwo nie usprawiedliwiał nieobecności na posiedzeniach i głosowaniach, które w przeciwnym razie kosztowałyby każdorazowo parę setek potrąconych z uposażenia.
Parlamentarzysta, który zasłuży się szefowi partii, ale zdarza się, choć rzadziej, kiedy ma odpowiednie kompetencje, może zostać ministrem lub sekretarzem stanu (tylko te dwa stanowiska można łączyć z parlamentarnym mandatem). Jego status szybuje w górę, a wodą sodowa jeszcze silniej uderza do głowy, bo nagle otwierają się przed nim możliwości, o których wcześniej nawet nie marzył. Można się zastanawiać, jak do trójpodziału władzy ma się takie łączenie sejmowego lub senackiego mandatu z udziałem w rządzie, ale tak postanowiono w naszej klerykalnej konstytucji (art. 103 p.1). Tym samym poseł, czyli władza ustawodawcza, jako minister staje się zarazem władzą wykonawczą, którą powinien kontrolować. W dodatku bardzo często wykonywanie obowiązków sejmowych kłóci się z pracą w rządzie... Cały felieton na łamach tygodnika.