Proboszcz rodzimej parafii nie chciał pochować pana Leszka Pietrzaka, który zmarł po ciężkiej chorobie. Jego wnuk usłyszał, że pogrzeb dziadka byłby „farsą przed ludźmi”.
Pan Leszek Pietrzak miał 82 lata. Całe życie wiara była dla niego ważna. Był ochrzczony, miał ślub kościelny, chodził do kościoła i modlił się w domu. Mimo podeszłego wieku był w niezłej formie. Kiedy okazało się, że ma nowotwór jelita grubego i doszły do tego problemy z kręgosłupem, szybko przestał chodzić. Przez jakiś czas był w domu opieki, a niedawno trafił do szpitala. Tam zmarł 23 stycznia br.
– Kiedy załatwiłem już wszystkie formalności związane z pogrzebem, poszedłem do proboszcza parafii Matki Boskiej Nieustającej Pomocy przy ul. Chochoła 3 w Łodzi. Tam z racji zamieszkania należał mój dziadek. Po wejściu do kancelarii zdziwiłem się, bo ksiądz sprawiał wrażenie jakby wiedział, że przyjdę. Na biurku miał przygotowane jakieś karteczki, coś z nich wyczytał i stwierdził, że dziadkowi „pogrzeb się nie należy”.Powiedział, że „najwidoczniej nie był dobrym człowiekiem, bo nie chodził do kościoła i nie przyjął kolędy”. Moje tłumaczenia o chorobie, szpitalu i domu opieki wydawały się nie obchodzić księdza. Mówił, że ten pogrzeb to byłaby „farsa przed ludźmi” i wyrzucał mi, że skoro miałem czas załatwić dziadkowi dom opieki, to powinienem był też wezwać księdza, by udzielił dziadkowi ostatniego namaszczenia – mówi „FpM” 26-letni Kamil Ciesielski, wnuk pana Leszka.
Ksiądz Ryszard Szmist odprawił mężczyznę z kwitkiem. Rodzina poprosiła więc innego, znajomego księdza, który nie widział żadnych przeszkód, by odprawić ceremonię... Cały tekst na łamach tygodnika.