Po fali pomocy uchodźcom z Ukrainy przyszła fala niechęci. Winni? Sami uchodźcy i rząd.
(…) Okolica przejścia granicznego w Dorohusku jest zupełnie innym miejscem niż to, które widziałam w lutym. Wszechobecne służby mundurowe, setki samochodów na rejestracjach z całego kraju, tłumy zdesperowanych Ukraińców, autokary pełne kobiet i dzieci, setki wolontariuszy. Po tym wszystkim nie ma już nawet śladu. Atmosfera w najbliższym punkcie recepcyjnym jest senna; od kilku dni nikt nie skorzystał z noclegu.Sznur samochodów ciągnie się kilometrami, ale w odwrotnym niż wcześniej kierunku.Najwięcej jednak zmieniło się w ludziach.
Kolejka do granicznych szlabanów w Dorohusku ma kilkanaście kilometrów. Samochody stoją na dwóch pasach. Tiry, osobówki, lawety przewożące od jednego do sześciu aut.Wszyscy chcą się dostać do Ukrainy. To odwrotność tego, co widziałam tu, tuż po rozpoczęciu rosyjskiej agresji.
– Co? Myśli Pani, że to taki zryw patriotyczny? – słyszę za sobą męski głos. To jeden z tirowców. Zanim zdążyłam odpowiedzieć, posyła mi porozumiewawczy uśmieszek.Podobnych uśmiechów widzę tu jeszcze wiele.
– Niedawno Ukraina zawiesiła opłatę za cło na większość importowanych towarów. Nowa regulacja dotyczy też samochodów wartości do 5 tys. euro, sprowadzonych z terenu Unii Europejskiej. Od tego momentu liczba wracających do Ukrainy wzrosła średnio o 300 procent – wyjaśnia mi Dorota, znajoma celniczka. – W sumie to nigdy wcześniej nie było tu takiej sytuacji… Ale nie widziałam zbyt wielu aut terenowych lub takich, które przydałyby się ukraińskiej armii – dodaje po chwili... Cały tekst na łamach tygodnika.