Husaria Kaczyńskiego stanęła do dwóch potyczek. W jednej się ośmieszyła, z pola drugiej uciekła.
Od sześciu już lat Prawo i Sprawiedliwość, pusząc się i nadymając, buduje ponoć silne, sprawne państwo. Oczywiście wszyscy wiemy, że to tylko słowa. Rzeczpospolita jest rozchwiana, grzęźnie w niemocy.
W końcu doszło do konfrontacji z rzeczywistością. I to, co podejrzewaliśmy, ujawniło się w pełnej krasie.
Kompromitacja
Państwo, które tak bardzo lubi odwoływać się do chwały swego oręża, tradycji powstań, zamierzchłej mocarstwowości, chętnie szermuje hasłem „Bóg, Honor, Ojczyzna”, nie potrafi sobie poradzić z nie tak znów wielką liczbą imigrantów, których wpycha przebiegły sąsiad. Szacuje się, że Aleksandr Łukaszenka przywiózł z Bliskiego Wschodu kilkanaście tysięcy osób (dwanaście, może piętnaście, dokładnie nie wiadomo, bo polski wywiad jest w takim samym stanie jak polska dyplomacja), które chce przemycić na zachód. Dla porównania: były dni, kiedy Ceutę, hiszpańską enklawę na terytorium Maroka, szturmowało sześć tysięcy ludzi. W ciągu jednego dnia.
Nieporadność i chaos działań na granicy obserwujemy od paru miesięcy. Straż Graniczna, policja, terytorialsi Macierewicza (obecnie Błaszczaka) wykazują się okrucieństwem wobec biedaków przemykających chyłkiem po podlaskich lasach. Wojska inżynieryjne postawiły zasieki, zapadające się pod własnym ciężarem. Rzecznicy pograniczników wygłaszają komunikaty, w które mało kto wierzy. Zupełnie nie wiadomo, jaką korzyść – pozakrótkotrwałym wzrostem sondaży PiS – przyniosło wprowadzenie stanu wyjątkowego, który zresztą ma zostać de facto przedłużony poprzez zmianę ustawy o ochronie granicy państwowej. Jeśli rzeczywiście do tego dojdzie, będzie to kolejny przykład naigrywania się z konstytucji… Cały tekst na łamach tygodnika.