Zamach na premiera Słowacji powinien wszystkim uświadomić także stawkę nadchodzących wyborów.
Przysłuchiwałem się niedawno dyskusji mądrych głów – uznanych ekspertów, profesorów, dyplomatów, historyków – o przyszłości Europy w kontekście obecnej sytuacji na ukraińskich frontach. Rozważano między innymi, czy jesteśmy między wojnami bałkańskimi (1912-1913 r.) a Sarajewem? Wojny bałkańskie, twierdzono, już są: Ukraina, Gaza. Ale Sarajewo się nie zdarzy, nawet gdyby miał miejsce incydent podobny do zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda – który, przypomnijmy, doprowadził do wybuchu wojny światowej. W 1914 r. wszystkie mocarstwa były w blokach startowych, czekały na strzał. Jak tylko padł, ruszyły z entuzjazmem. Teraz nie ma nikogo, włącznie z Rosją, kto byłby zainteresowany nowym globalnym konfliktem. Uff…
Ta dyskusja przypomniała mi się natychmiast, gdy pojawiła się wieść o zamachu na premiera Słowacji Roberta Fico. Oczywiście, to skojarzenie mocno ułomne. Zamachowiec bardziej przypomina nawiedzonego Eligiusza Niewiadomskiego, zabójcę prezydenta Narutowicza, niż Gavrilo Principa (zabójca arcyksięcia), choć jeden i drugi to radykalni nacjonaliści. Nie chodzi też o układ sił w Europie, lecz o sprawy wewnętrzne. Historia zresztą nigdy się nie powtarza, więc wszelkie analogie byłyby zwodnicze... Cały artykuł na łamach tygodnika.