Jeśli ktoś zastanawiał się, jak to możliwe, że w 1939 czy 1940 roku paryżanie i londyńczycy beztrosko chodzili do kin, pubów, na dansingi, grali w bule czy w krykieta, podczas gdy my żyliśmy w najmroczniejszych czasach – to teraz ma na to pytanie precyzyjną odpowiedź.
Przyznajmy: przyzwyczailiśmy się do życia w sąsiedztwie wojny. Niemal dokładnie dwa lata temu przeżyliśmy szok. Stan, jaki znaliśmy tylko z podręczników, stron powieści i filmowych projekcji, okazał się czymś nad wymiar realnym. Z niepokojem patrzyliśmy na przemarsze pancernych kolumn, z przerażeniem dowiadywaliśmy się o gwałtach, torturach i mordach. Rzuciliśmy się na pomoc kobietom z dziećmi w popłochu uciekającym przed zawieruchą, zapraszaliśmy do domów, pomagaliśmy im w uzyskiwaniu numerów PESEL i zapisywaniu latorośli do szkół i przedszkoli. Popieraliśmy przekazywanie broniącej się armii naszych czołgów, Krabów i Piorunów.
Dziś wiadomości z bitewnych pól nie robią większego wrażenia. Może jeszcze nie wywołują odruchu znudzenia, jak nie przymierzając kiedyś doniesienia z wojny iracko-irańskiej. Ale informacje o kolejnych nalotach, trafionych dzielnicach mieszkalnych i ofiarach nie powodują już dreszczy... Cały artykuł na łamach tygodnika.