prof. JOANNA SENYSZYN

KLIKNIJ I KUP

11 września 2025

Polska hydra władzy, czyli pomieszanie z poplątaniem

Ma niewiele wspólnego ze zrywającym z monarszym absolutyzmem, monteskiuszowskim podziałem władzy na ustawodawczą, wykonawczą i sądowniczą. Wręcz przeciwnie. Jest zaciśniętym na szyi obywateli węzłem gordyjskim, który dusi polskie społeczeństwo.

 

Idea trójpodziału władzy

Ideę trójpodziału władzy przedstawił pod koniec XVII w. John Locke („Dwa traktaty o rządzie”, 1689), a twórczo rozwinął i powiązał z gwarancjami wolności jednostki francuski myśliciel Monteskiusz. W dziele „O duchu praw” (1748) pisał: „Kiedy w jednej i tej samej osobie lub w jednym i tym samym ciele władza ustawodawcza połączona jest z władzą wykonawczą, nie ma wolności, gdyż można się obawiać, że ten sam monarcha lub ten sam senat będą stanowić prawa tyrańskie, aby je tyrańsko wykonywać. Nie ma także wolności, jeżeli władza sądzenia nie jest oddzielona od władzy ustawodawczej i od wykonawczej. Gdyby była połączona z ustawodawczą, władza nad życiem i wolnością obywateli byłaby samowładna; sędzia bowiem byłby zarazem ustawodawcą. Gdyby była połączona z wykonawczą, sędzia mógłby mieć siłę ciemiężyciela. Wszystko by zginęło, gdyby ten sam człowiek lub ten sam urząd albo urząd szlachecki, albo lud wykonywał te trzy władze: stanowienie praw, wykonywanie uchwał publicznych i sądzenie zbrodni lub sporów jednostek”.

 

Polska praktyka zblatowania trójwładzy

Twórcy konstytucji z 1997 r. nie wzięli sobie zbytnio do serca ostrzeżenia Monteskiusza, że „jeśli ustawodawca, wykonawca i sąd są złączone, despotia czai się niepostrzeżenie”.W konsekwencji dzisiejszy Sejm jest przybudówką rządu, który wprawdzie większością głosów wybiera, ale zamiast go kontrolować, posłusznie uchwala wszystko, co radzie ministrów strzeli do łba. W pewnej mierze ułatwia to realizację wyborczych obietnic, ale zarazem powoduje, że ministrowie i wiceministrowie (sekretarze stanu), będący posłami, głosują nad ustawami, które sami piszą i później realizują. Zresztą też nie do końca, bo prezydent może zawetować każdą ustawę. W dodatku w ramach samej władzy wykonawczej niejasny jest w Polsce podział kompetencji między rządem i prezydentem.Konstytucja z 1997 r. stworzyła ustrój na wpół prezydencki, na wpół parlamentarny.Prezydent, z racji powszechnych wyborów, ma silny mandat społeczny, ale – oprócz weta do ustaw – ograniczone i rozmyte narzędzia władzy wykonawczej, co rodzi konflikty z rządem, zwłaszcza gdy reprezentują różne opcje polityczne. Oznacza to ciągłe przepychanki: kto prowadzi politykę zagraniczną i ratyfikuje międzynarodowe umowy, kto rozdaje generalskie gwiazdki i kto ma ostatnie słowo w sprawie bezpieczeństwa. W praktyce prowadzi to do paraliżu decyzyjnego, podwójnej reprezentacji państwa i wykorzystywania sporów do politycznych gierek. Na szczęście, w odróżnieniu od premiera, prezydent nie może być posłem, więc nie musi mieć rozdwojenia jaźni… Cały felieton "Imperatorowej" profesor Joanny Senyszyn na łamach tygodnika.