Pijany Polak jest bardziej skory do rozmnażania się.
Co roku w styczniu minister zdrowia ogłasza maksymalną stawkę, jaką można pobrać za dzień pobytu w izbie wytrzeźwień. W ubiegłym roku przy tej okazji kilku nadgorliwych urzędników resortu przyjrzało się danym i wykoncypowało, że żłopiemy coraz więcej wódy, a izby są zamykane, co stwarza wielkie problemy dla szpitali i służb porządkowych.Narąbanego delikwenta trzeba bowiem albo przetrzymać na dołku, co grozi zarzyganiem mienia policyjnego, albo podrzucić na jakiś szpitalny SOR i spotkać się z nienawiścią personelu medycznego.
PiS rozpija naród
Dane są zaś takie, że w ciągu rządów PiS pijemy rocznie o pół litra spirytusu przeliczeniowego więcej niż wcześniej. Wytrzeźwiałki zostały nam raptem 33. I gdyby ich geografią mierzyć wódkolubność Polaków, to okazałoby się, że najwięcej pije się na Śląsku, gdzie izb jest 9, zaś w woj. świętokrzyskim są sami abstynenci, bo tam nie ma żadnego „żłobka”. Jeszcze 6 lat temu wytrzeźwiałki miały rocznie ponad 150 tys. klientów.Teraz ledwo wyciągają 120 tys. i to przy niemal stuprocentowym obłożeniu. Analiza tego doprowadziła urzędników do wniosku, że pijanym należy się coś od państwa i wymyślono, że tym czymś będzie „izba wytrzeźwień w każdej gminie”. Koncepcja poszła do konsultacji w samorządach. Te zaczęły kręcić nosem, twierdząc, że im się to nie opłaca, a poza tym brakuje lekarzy, którzy chcieliby tam pracować... Cały tekst na łamach tygodnika.