Fraszka Sztaudyngera „Nie boję się niebytu, boję się chwil tranzytu” oddaje sposób myślenia większości obywateli III RP, ale zdecydowanej mniejszości posłów, którzy panicznie boją się nie tylko uchwalenia prawa do eutanazji, ale nawet poruszania tego tematu.
Mały wyłom zrobiły ostatnio bestsellerowa, poruszająca książka Mateusza Pakuły „Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję” oraz będący jej adaptacją spektakl teatralny w Teatrze im. Stefana Żeromskiego w Kielcach, pokazany szerokiej publiczności w poniedziałkowym Teatrze Telewizji (28.10.2024). To bardzo osobista, chwilami wręcz wstrząsająca opowieść autora o umieraniu jego ojca na raka trzustki. To historia bezradności wobec postępującej choroby, nieuchronnie prowadzącej do śmierci w bezsensownym, niewyobrażalnym cierpieniu. Ojciec chce godnie umrzeć i prosi syna o pomoc, ale żaden nie wie ani jak to zrobić, ani do kogo się zwrócić, żeby było skutecznie, bezboleśnie i bez konsekwencji. Są pozostawieni sami sobie. Znikąd nie mają wsparcia.
Za brak legalnej eutanazji autor w niewybrednych słowach wyklina polityków, instytucje państwa i ochrony zdrowia, a przede wszystkim wszechwładny w Polsce Kościół katolicki.Klechom zaś życzy śmierci w męczarniach za to, że pośrednio to właśnie oni zgotowali jego ojcu ten los. Jest to wyraźna analogia do wymowy „czarnych marszów” w 2020 r. Ich uczestniczki i uczestnicy po raz pierwszy w historii III RP tak jasno wyartykułowali, że właśnie katolicka ortodoksja stoi za śmiercią kobiet, którym odmówiono aborcji w następstwie haniebnego wyroku spisiałego Trybunału Konstytucyjnego... Cały felieton na łamach tygodnika.