Tego się papież Franciszek nie spodziewał w najczarniejszych snach. Przyleciał do Belgii, żeby zwiastować wiernym dobrą – w swoim mniemaniu – nowinę o beatyfikacji króla Baldwina I Koburga. Ponieważ okrasił ją tradycyjnym, katolickim pomstowaniem na prawo do aborcji, które zrównał z morderstwem, dostał ostrą reprymendę za „niedopuszczalne słowa, które obrażają Belgię i jej mieszkańców”.
Początek historii jest banalny, jak wszystkie kościelne grzechy, afery i przestępstwa. Rzym po raz kolejny postanowił wtrącić swoje trzy grosze do polityki wewnętrznej jednego z unijnych państw. Właśnie teraz, kiedy parlament dyskutuje nad przedłużeniem prawa do usunięcia ciąży z pierwszych 12 do 18 tygodni jej trwania, papież ogłosił decyzję o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego króla Belgów, Baldwina I Koburga, który – jako katolik – był zdecydowanym przeciwnikiem aborcji. W 1990 r., aby nie podpisywać
uchwalonej przez parlament ustawy liberalizującej przepisy antyaborcyjne, złożył na dwa dni (4-5 czerwca) urząd. Podpisy złożyli zastępujący go członkowie rządu, a kiedy było po wszystkim, wrócił do wykonywania królewskich obowiązków. Nawet przy bardzo liberalnym podejściu Watykanu do tzw. cnót heroicznych wymaganych od kandydatów na błogosławionych i świętych, trudno uznać, że dwudniowa abdykacja „przekracza pod względem doskonałości normalne ludzkie postawy moralne”, a tym samym kwalifikuje do świętości, a choćby do uznania za błogosławionego. Jednak Franciszek, dopatrzył się w dwudniowym królewskim urlopie niezwykłej odwagi „ponieważ w obliczu prawa śmierci nie podpisał go i podał się do dymisji”. W rzeczywistości król wykazał się jedynie lub aż, wielkim szacunkiem dla decyzji podjętej przez demokratycznie wybrany belgijski parlament i nie chciał, aby jego prywatne poglądy decydowały o kształcie państwowych przepisów.
Był królem wszystkich Belgów, a nie tylko – jak on – katolików, a przede wszystkim skutecznym dyplomatą, który z taktem rozstrzygał spory między Walonami i Flamandami oraz radził sobie z częstymi kryzysami ministerialnymi… Cały felieton na łamach tygodnika.