Pamiętam polski Honorowy Cmentarz Wojskowy w Bredzie. Miejsce pochówku żołnierzy 1. Dywizji Pancernej, którzy wyzwolili to holenderskie miasto. Cmentarz jest ważny i symboliczny, bo spoczywa tam dowódca polskich pancerniaków generał Stanisław Maczek.
Byłem tam dwadzieścia lat temu z delegacją Sejmu RP. Wraz z lokalnymi władzami złożyliśmy stosowne wieńce. Potem był dla każdego czas na zadumę, modlitwę, poszukiwania bliskich i znajomych. Czytając nazwiska umieszczone na nagrobkach poległych, odnajdywałem tam liczne śląsko brzmiące. Bliskie mi.
Mój hajmat
Urodziłem się w świętym mieście Częstochowie. Między Kielcami, Małopolską, Śląskiem Górnym i Opolskim, miastem Łodzią i Wielkopolską.
Miasto moje zawsze było centrum polskiego katolicyzmu i peryferiami historycznych ziem polskich. Zawsze za małe na centrum regionu i za duże na prowincjonalne miasteczko.Podczas nauki w liceum, słynnym IV Liceum Ogólnokształcącym, gdzie „wszystko może się zdarzyć”, na wagary jeździłem do Katowic. Tam nie grasowały „trójki klasowe” złożone z częstochowskich rodziców zabijających nudę i nicnierobienie polowaniami na wagarowiczów. W Katowicach było też piwo dostępne także dla bajtli i dobrze zaopatrzone sklepy mięsne. Można było się obkupić.
Na cmentarzu w Bredzie znajdowałem te śląskie nazwiska ze zdumieniem, choć mieliśmy śląskich sąsiadów – braci Szafrów. Obaj w czasie II wojny światowej służyli w AK. Starszy odbył kampanię wrześniową w polskim wojsku, a potem był w Armii Krajowej. Młodszego wzięli do Wehrmachtu i dostał skierowanie do Afrika Korps. Obaj żyli na naszym podwórku i fajne karlusy z nich były... Cały felieton redaktora Piotra Gadzinowskiego na łamach tygodnika.