Najtęższe głowy w Polsce myślą. Co robić, aby kryzys demograficzny zastopować.Zahamować kurczenie się polskiej substancji narodowej.
Wiadomo już, że samą perswazją, zawstydzaniem, nawet publicznym wyszydzaniem, że„dają sobie w szyję” albo „wolą psiecka zamiast dziecka”, nie da się skłonić Polek do przekształcania ich w Matki-Polki. Można siłą kobietę zmusić do zmywania, ale do ciąży, utrzymania jej i urodzenia dziecka, trudno jest. Dlatego pojawiły się liczne idee pozyskania polskiej substancji narodowej z zagranicy. Namawiania niedawnych emigrantów zarobkowych oraz potomków Polaków żyjących na bogatym Zachodzie i słonecznym Południu, aby powracali do Polski. Jak bociany na wiosnę.
A wiosna już w Polsce jest, są na to dowody w postaci wzrostu PKB. Bogactwo tak nam rośnie, że ocieramy się o Grupę Gie-20. Niestety, nawet ta „Gie-20” nie skłania naszych rodaków, urządzonych już na bogatym Zachodzie i ciepłym Południu, do powrotu na Ojczyzny łono. Dlatego powstają, zwykle w prawicowych narodowo-katolickich głowach, pomysły ściągania osób polskiego pochodzenia z miejsc, gdzie żyje się nadal gorzej niż w Polsce. Teraz na celowniku są byłe republiki ZSRR.
Ponieważ są to tereny, gdzie aktywni byli też inni łowcy rodaków, przede wszystkim z Izraela i Niemiec, to trudno dziś spotkać tam osoby posiadające jakiegoś przodka żyjącego kiedyś na terenach któregoś z państw polskich. Chociażby śladu jakiegokolwiek genu polskiego. Osoby takie rzadsze są niż powszechnie poszukiwane dziś metale ziem rzadkich.
Tam bociany
A przecież są na tym świecie ziemie bogate w osoby z prapolskimi genami. Trzeba przypomnieć, że od VIII do XII wieku tereny naszej obecnej Ojczyzny słynęły z handlu niewolnikami. Osiągał on tak wielkie rozmiary, że łacińskie słowo sclavus, oznaczające Słowian, stało się synonimem terminu niewolnik. Było też źródłosłowem tego terminu winnych językach. Angielskiego slave, niemieckiego sklave czy francuskiego esclave. Handlem niewolnikami zajmowali się pierwsi władcy pierwszej Polski... Cały felieton redaktora Piotra Gadzinowskiego na łamach tygodnika.