Po rozstrzygnięciu amerykańskiego wyścigu o Biały Dom, okazało się, że zwycięzca zgarnął też władzę nad Polską. To mnie nie dziwi. Dziwi tylko, jak wielu się z tego cieszy.
(…) W Polsce głównymi przegranymi amerykańskich wyborów były media tzw. głównego nurtu. Wszystkie, które robiły z siebie pośmiewisko, a z nas idiotów, strasząc Trumpem i przekonując do pokochania Kamali Harris. Dokładnie te same redakcje namawiały w 2010r. do obdarzenia miłością B. Komorowskiego w jego walce o Pałac Namiestnikowski w Warszawie, a później twierdziły, że najlepszym prezydentem RP będzie Małgorzata Kidawa-Błońska. Efektem prezydentury Komorowskiego – człowieka, przy którym nawet biała ściana ma jako taką osobowość – było pięć zwycięstw wyborczych PiS; pod rząd.Teraz te same redakcje zdzierały gardła agitując za Bidenem, kiedy zaś sam przyznał, że będzie z niego taki prezydent jak z Kaczora tancerz, przekonywały, że receptą na problemy świata, które spotęgowały się za prezydentury Bidena, jest Kamala Harris – jego zastępczyni. Nie mam zamiaru udawać amerykanisty i silić się na ocenę pierwszej prezydentury Trumpa, prezydentury Bidena, ani snuć dywagacji o drugiej prezydenturze Trumpa. Pytanie tylko po jaką cholerę TVN-owi, „Gazecie Wyborczej” czy Onetowi zależało tak na naszej opinii, skoro nie mamy prawa głosu w amerykańskich wyborach.Uznaję to zresztą za błąd, bo jako państwo zależne od USA moglibyśmy się w końcu domagać choć podstawowych praw... Cały felieton na łamach tygodnika.