Minister kultury jest jak ryba fugu, nie dość że nadyma siebie i wszystko wokół, to truje.
„Gdy przyszedłem do ministerstwa, mieliśmy 90 mln zł na całą Polskę, w tej chwili w praktyce jest ćwierć miliarda rocznie. Dzięki temu dofinansowujemy kilkaset wniosków wciągu roku, około 600-700 wniosków” – opowiadał Piotr Gliński o programie finansowania ochrony zabytków przez jego ministerialny Departament Ochrony Zabytków.
Kasa bokiem płynąca
Wicepremier chwali się też czymś, czym chwalić się nie powinien – programem „Polski Ład dla Kultury”. To rządowy program odbudowy zabytków o budżecie 3 mld zł. Sęk w tym, że to nie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego (MKiDN) go realizuje, ale Kancelaria Prezesa Rady Ministrów. Kuchciński stojący na czele kancelarii zajumał Glińskiemu sześć razy większą kasę na zabytki, a on się z tego cieszy.
Jak wiadomo rządzi ten, kto daje kasę swoim. Gliński zatem nie rządzi. Przedwyborczy szmal, po uważaniu, nie będzie dzielił on, lecz ktoś, komu Kaczyński bezwzględnie ufa. Na osłodę Glińskiemu pozostaje piaskownica z budżetem, który w ostatnich latach zwiększył się o 100 proc., tak jak liczba instytucji, które ministerstwo współprowadzi. PiS uznało bowiem, że resort Glińskiego jest zarządzany przez nieudolnych i niekumatych. Takich, którym w życiu znów nie wyszło, więc wylądowali pod skrzydłami innych nieudaczników przygarniętych przez Glińskiego. A jak powszechnie wiadomo, głównym zadaniem oficjeli od kultury jest zaspokajanie finansowych żądań swoich politycznych sponsorów, a nade wszystko Kościoła. Ten bowiem jest właścicielem niezmierzonej liczby zabytków, które nieustannie wymagają naprawy. Widać to na liście z 4,5 tys. inwestycji w rewaloryzację zabytków, którą chwali się wicepremier. Większość pozycji na liście to obiekty sakralne… Cały tekst na łamach tygodnika.