Trzeba być absolutnym cynikiem i kompletnie nie rozumieć zasad polityki zagranicznej, by w czasie toczącej się tuż za granicami wojny wszczynać bezsensowną awanturę z kluczowym sojusznikiem.
Po siedmiu latach rządów, dwóch dekadach podtrzymywania na wolnym ogniu tematu rekompensat za straty wojenne i prób wywoływania nastrojów antyniemieckich oraz miesiącu namysłu, jak dalej prowadzić kampanię przedwyborczą Jarosław Kaczyński zapowiedział, że od zachodniego sąsiada będzie się teraz twardo domagał wypłaty reparacji. Prezentując wyliczenia w tej sprawie – w pompatycznej scenerii Zamku Królewskiego – odfrunął w kosmos: zespołowi ekspertów, pracujących pod kierunkiem
nowosądeckiego posła Mularczyka (ale na gwizdek szefa partii), wyszło 6 bilionów 200 miliardów złotych. Człowiek niebędący matematykiem raczej nie jest w stanie wyobrazić sobie takiej góry pieniędzy; z grubsza tyle są warte wszystkie towary i usługi wytworzone przez całą dzisiejszą polską gospodarkę w ciągu dwóch i pół roku. Autorzy raportu wielokrotnie przebili wszelkie liczby, jakie usiłowali zgadnąć szykujący się do opisania całej tej hecy dziennikarze; górną granicą wydawało się 850 miliardów dolarów, będące waloryzacją sumy ustalonej w latach 1945-47 przez Biuro Odszkodowań Wojennych na podstawie ankiet zebranych od wszystkich sołtysów, wójtów i burmistrzów. Lech Kaczyński jako prezydent Warszawy ustalił straty stolicy, zrównanej z ziemią po Powstaniu, na 45,3 miliarda dolarów.
(…) Gdyby podejść do tego poważnie, polski rząd powinien zwrócić się do władz w Berlinie z oficjalną notą zawierającą żądanie uiszczenia wymienionej kwoty. Normalnie napisałbym, że tego z pewnością nie zrobi – choćby w obawie przed ośmieszeniem się.Nie ma jednak głupoty, której Kaczyński nie zrobi na arenie międzynarodowej, jeśli tylko uzna, że przyniesie mu to jakieś korzyści w krajowej polityce. Całkiem więc prawdopodobne, że taki dokument wpłynie do Urzędu Kanclerskiego. Ktoś włoży go do akt, które później trafią do archiwum. I pozostanie tam po wsze czasy jako świadectwo ignorancji... Cały tekst na łamach tygodnika.