A więc: wojna!
Organizatorzy sami nie potraktowali tego przedsięwzięcia poważnie. Wytyczyli ledwie trzykilometrowy paseczek wzdłuż granicy, na którym stan wyjątkowy obowiązuje. Po przeliczeniu to tyle, co zrobienie trzech tysięcy dość dużych kroków. Cóż takiego miałoby się dziać na tym skrawku, z czym nie dałyby sobie rady połączone siły Straży Granicznej, policji, wojska, ABW, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Wojsk Obrony Terytorialnej działając w normalnym, nie nadzwyczajnym, trybie? Wprowadzono zakaz filmowania i fotografowania, ale rządowi oficjele lekceważąco mówią, że przecież dziennikarze mają swoje metody, z których pewnie skorzystają. Reporterów Onetu zaproszono na komisariat dopiero gdy opublikowali swój materiał ze strefy zastrzeżonej. Do tej ostatniej media nie mają wstępu, ale goście weselni, osoby biorące udział „w kulcie religijnym”, albo na przykład ci, którzy przebywają tam „w związku z przemieszczaniem się przez ten obszar drogą publiczną, bezpośrednio w celu jego niezwłocznego opuszczenia” – owszem. Trzeba przyznać, że starano się nie uprzykrzać nadmiernie życia stałym mieszkańcom oraz przyjeżdżającym (z wyjątkiem mediów). Jakie państwo, taki stan wyjątkowy… Cały tekst na łamach tygodnika.