Choć to nieludzkie i mało etyczne, jako Polak odczuwam jednakże nieskrywaną satysfakcję, że przedstawiciele dumnego, zaborczego rosyjskiego narodu w końcu są bezradni i błagają obcych ludzi o pomoc.
Z drugiej strony, jako potomek zaporoskich Kozaków patrzę z podziwem na Ukraińców, którzy w chwili zagrożenia państwowości swojej młodej ojczyzny okazują szacunek dla wroga i – jak nigdy w historii – jedność oraz prawdziwy patriotyzm. Wszystko to dzieje się w tej chwili na plażach, w hotelach i knajpach egipskiej Hurghady nad Morzem Czerwonym.
(…) W pierwszych dniach po agresji dochodziło oczywiście do incydentów. W barze w centrum Hurghady Ukrainiec dał Rosjaninowi po pijaku w mordę, w hotelu poza miastem jednych od drugich oddzielono na plaży grubym sznurem, a posiłki serwowano „wrogom”w oddzielnych częściach sali restauracyjnej. Na szczęście szybko zareagowały władze Egiptu. W hotelach wzmocniono ochronę, gdzieniegdzie pojawili się nawet żołnierze z kałachami i demonstrowaną ostentacyjnie ostrą amunicją. To poskutkowało. Na złagodzenie nastrojów wpływ miały także ukraińskie i rosyjskie kobiety, które w jednym z największych resortów turystycznych w Hurghadzie, w obecności egipskich mediów, już 28 lutego trochę melodramatycznie ale szczerze się ściskały, płakały, całowały i zapewniały o miłości obu narodów. Nie krajów. Narodów, bo zwykli Rosjanie i Ukraińcy nie mają nic do siebie. Chcą żyć w spokoju. Polityków mają w dupie. Nie zabrakło jednak karteczek z napisami „Putin is killer. Stop him” oraz okrzyków „Putin idi na chuj!”… Cały tekst na łamach tygodnika.