Podczas ślubowania większość wybrańców nowego Sejmu i Senatu zwróciła się o pomoc do Boga słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”.
Są tacy, którym na dźwięk tych słów wilgotnieją oczy. W innych budzą niepokój, czy można ufać w siły i kompetencje tych, którzy szukają niepewnej pomocy w niepewnych zaświatach, aby wypełniać swoje obowiązki. Nowy jest fakt, że w porównaniu do dwóch poprzednich kadencji parlamentu zwiększyła się liczba tych, którzy zrezygnowali z publicznego zwracania się do Boga o pomoc.
Czy Bóg zapłaci za katechezę?
Sytuacja, jaka powstała w wyniku wyborów, jest różna od poprzedniej także w innych aspektach. Po raz pierwszy od wprowadzenia religii do szkół (mocą tzw. prawa powielaczowego, bez umocowania ustawowego) w roku 1990, na porządku dziennym stanął status szkolnej katechezy. Ministra edukacji Barbara Nowacka zamierza zmniejszyć liczbę finansowanych z budżetu państwa lekcji religii o połowę, czyli z dwóch do jednej w tygodniu. Jeśli rodzice w jakiejś szkole zechcą, by ich dzieci miały jednak dwie godziny katechezy tygodniowo, to byłoby to możliwe, o ile finansowaliby „nadwyżkowe” zajęcia z własnej kieszeni. Nowacka zamierza też wprowadzić zasadę, by zajęcia z religii umieszczone były jako pierwsze lub ostatnie w uczniowskim planie lekcji, tak aby nie
utrudniać życia coraz liczniejszym rzeszom uczniów, którzy z uczęszczania na katechezy zrezygnowali i nadal rezygnują. Inna sprawa, że problem z liczbą lekcji religii w wielu szkołach w całym kraju, zwłaszcza w dużych miastach, rozwiązuje się sam, przez pokazanie katechezie przez uczniów „gestu Kozakiewicza”… Cały artykuł na łamach tygodnika.