Sierpień jest w Kościele katolickim „miesiącem trzeźwości”. Księża apelują o odstawienie „nafty” i życie w smutnej abstynencji. Trochę to obłudne, powinni raczej sami pokutować za setki lat rozpijania narodu.
Z punktu widzenia rządzących alkohol jest produktem wręcz genialnym: smacznym, zapewniającym stały i pewny przypływ znacznych pieniędzy i ułatwiającym kontrolowanie rozpitego społeczeństwa. Polscy duchowni od XI do XIX w. kontrolowali sporą część handlu napojami wyskokowymi. Dopiero od XIX w., gdy odcięto ich od interesu, promują abstynencję. Wizerunkowe działania duchownych skierowane są wyłącznie do praktykujących wiernych.Sami hierarchowie „garują” lepiej niż my w redakcji, czego przykładem jest aktywność jednego z najbardziej znanych i do niedawna bodajże najbardziej wpływowych księży, arcybiskupa Sławoja „Flaszki” Głódzia. Do wiwatu dają też szeregowi księża, których pijackie ekscesy opisujemy co tydzień. Panowie w sutannach piją na umór, prowadzą po pijaku, bełkoczą na pogrzebach i wdają się w przepychanki oraz kłótnie z członkami służb porządkowych. Jesteśmy pewni, że gdyby kler był zwolniony (podobnie jak z innych podatków) z płacenia akcyzy za produkcję gorzały, to zdominowałby ten rynek i produkował więcej niż wszystkie gorzelnie kraju razem wzięte. Biznes ten mają we krwi od pokoleń (podobnie jak promile…)... Cały tekst na łamach tygodnika.