Rok zaczął się – w Europie i w Polsce – pod znakiem intensywnych narad i konsultacji. Jedna nawet odbyła się z inicjatywy PiS.
(…) Mateusz Morawiecki z kolei zaprosił do siebie przedstawicieli partii i klubów parlamentarnych, by omówić z nimi sytuację pandemiczną w kraju. Do Polski dotarła już piąta fala koronawirusa, tym razem w odmianie Omikron, znacznie bardziej zakaźnej, choć mniej dolegliwej. Od tygodni wiedzieliśmy, że tak się stanie. Mogliśmy zastosować środki, które w krajach dotkniętych tą mutacją wcześniej przyniosły efekt, przede wszystkim zaszczepić możliwie dużo obywateli. Niestety, rząd tkwił w inercji, dotknięty niemocą.Spotkanie, jak wszystkie (nieliczne) poprzednie, było pozbawione konkretów. Morawiecki podjął się opracowania nowego projektu jakiejś ustawy, choć nie jest w stanie doprowadzić do uchwalenia tej o dość skromnej treści, która od tygodni ugrzęzła w Sejmie.
Prowadzenie ogólnych dyskusji, kiedy kataklizm sieje spustoszenie, jest pozbawione sensu. Nie ma już czasu na jakikolwiek ruch. Pozostaje tylko zamknąć oczy i czekać, co się wydarzy. Według ekspertów, wkrótce zachoruje połowa z nas. Setki tysięcy osób trafią na kwarantannę, paraliżując pracę w firmach, naukę w szkołach, transport publiczny, system ochrony zdrowia itd. Ponieważ jesteśmy słabo wyszczepieni, liczba zgonów będzie – jak i do tej pory – wyraźnie wyższa niż w takich krajach, jak Francja, Włochy czy Niemcy. Możliwe, że w ten sposób nabierzemy tzw. odporności stadnej i rozprzestrzenianie się wirusa osłabnie, a COVID-19 stanie się lekką chorobą sezonową. Nieświadomie i niecelowo zastosowalibyśmy metodę, którą na początku testowali Szwedzi, wówczas obśmiewani i krytykowani. Nie można jednak wykluczyć, że pojawi się nowa odmiana patogenu i wszystko zacznie się od nowa. Warto więc wrócić do narodowego programu szczepień. Oczywiście nic nie zmyje z rządzących odpowiedzialności za śmierć wielu spośród 200 tys. rodaków w ostatnich dwóch latach... Cały tekst na łamach tygodnika.