Mateusz Morawiecki stał się politycznym zombie, ale będzie trwał na stanowisku premiera.
Właściwie przestał już udawać, że rządzi. I tak od dawna nikt w Polsce w to nie wierzy. Wiadomo, że decyzje podejmuje nie on, lecz Jarosław Kaczyński. Przez siedem lat nie zdołał zbudować sobie samodzielnej pozycji, cały czas jest całkowicie zależny od woli jego patrona i mocodawcy.
Figurant
Od wielu miesięcy musi tolerować sytuację, w której jeden z jego ministrów – ale jednocześnie szef kanapowej partyjki (zwanej „0,7 procent”, bo maksymalnie takie wskazanie udało jej się uzyskać w wiarygodnych sondażach) formalnie współtworzącej koalicję – zażarcie zwalcza go przy każdej nadarzającej się okazji. Zbigniew Ziobro dysponuje siłą kilkunastu sejmowych mandatów, bez których Kaczyński nie mógłby czuć się władcą Polski. Bardziej chodzi tu o samopoczucie prezesa PiS, bo w zasadzie on też przestał już kontrolować bieg wypadków, narzucać ich kierunek. Rosnąca pozycja szefa resortu sprawiedliwości wynika jednak nie tylko z lojalności jego najbliższego otoczenia, którego nie udało się podzielić i kupić – jak choćby towarzyszy Jarosława Gowina. To w coraz większym stopniu efekt bliskości poglądów Ziobry i starszego pana z Żoliborza ,niezadowolenia tego ostatniego z fiaska prób obłaskawienia przywódców Europy przez de nomine premiera. Miliardy euro z Brukseli nie płyną i na Nowogrodzkiej machnięto już na nie ręką, choć ten fakt na pewno komplikuje plan kampanii przed najbliższymi wyborami.
Żaden poważny szef gabinetu nie pozwoliłby sobie na zasiadanie w Radzie Ministrów kogoś, kto bezpardonowo, coraz jawniej go atakuje i wywraca politykę rządu… Cały tekst na łamach tygodnika.