Czeka nas wyjątkowo długa kampania wyborcza.
Proszę się nie dziwić, jeśli podczas odpoczynku na plaży natkną się Państwo na namolnego przedstawiciela obozu rządzącego. Co prawda rzecznik partii obiecał, że nie będą nam zaglądać za parawany, ale wiadomo, że do deklaracji tej ekipy trzeba podchodzić z wielką ostrożnością.
Prawo i Sprawiedliwość zorganizowało swoją konwencję de facto przedwyborczą. Szef ugrupowania Jarosław Kaczyński na zakończenie godzinnego wystąpienia ogłosił„mobilizację Prawa i Sprawiedliwości i całej Zjednoczonej Prawicy” i nakazał politykom swojej partii niezwłocznie ruszyć w Polskę na spotkania z wyborcami; jako pierwszy wyrwał się Mateusz Morawiecki, który uczynił to niezwłocznie. Populiści mają w trakcie tych rozmów snuć opowieść o paśmie sukcesów ostatnich siedmiu lat – okresu rządów PiS – podyktowaną im przez przywódcę. Jest mało prawdopodobne, by poza najwierniejszymi wyznawcami ktokolwiek chciał tej historii słuchać.
Obóz władzy ruszył do wyścigu jako ostatni. Donald Tusk od dawna objeżdża wsie i miasteczka, a jego Platforma odbyła już kilka konwentykli programowych. Zaatakowała też rządzących od niespodziewanej strony, obiecując na przykład dwudziestoprocentowe podwyżki dla pracowników sfery budżetowej. Także Lewica regularnie, po kawałku, odsłania swoje obietnice wyborcze. Nie ma w nich może zaskoczenia ani wielkiej tajemnicy, ale na pomoc zostały wezwane dawne wielkie postaci tego środowiska – Aleksander Kwaśniewski czy Włodzimierz Cimoszewicz, a na konferencji na temat Europy równych szans pojawił się nawet przyjaciel Polski (wbrew czarnej legendzie sączonej przez PiS) Frans Timmermans. Z propozycjami odzywa się także konserwatywne centrum– ruch Szymona Hołowni oraz PSL... Cały tekst na łamach tygodnika.