Bandyta zwalistej postury z łomem atakuje znienacka przechodnia.Spodziewa się łatwego łupu: zaraz się wzbogaci o portfel napadniętego.Niespodziewanie zaatakowany uchyla się i wymierza napastnikowi fangę w szczękę. Zamroczony zbój osuwa się na ziemię i na czworakach wycofuje do bramy. Po chwili gramoli na nogi, zaciska ręce na łomie i wściekle rzuca do przodu za przechodniem. Moment i znów leży na ziemi. Co się dzieje?! –kołacze mu we łbie. Wygraża miastu, że zmiecie je w pył, jeśli nie przestanie szkolić mieszkańców w samoobronie.
Tak można przedstawić to, co się dzieje. Zmasowana inwazja, potem rejterada spod Kijowa i z centralnej Ukrainy. Przegrupowanie sił na wschodzie Donbasu i atak na ten rejon. Z takim samym, jak poprzednio rezultatem. Rosyjski niedźwiedź, którego bała się Europa i większość świata, okazuje się z papieru.
Ameryka – prócz tego, że stoi za zaskakującą efektywnością napadniętego – ma jednocześnie bezcenny spektakl edukacyjny i poligon. Kontempluje, jak jej
broń i taktyki walki przekazane ukraińskim żołnierzom sprawdzają się w praktyce przeciwko głównemu potencjalnemu adwersarzowi – jak dotąd jedynemu państwu, które (tak sądzono…) zdolne jest zadać USA cios i podważyć jego globalną hegemonię militarną... Cały tekst na łamach tygodnika.