Katastrofa odrzańska pokazała, że Rzeczpospolita PiS jest państwem upadłym.
Jak to możliwe, że władze dużego europejskiego kraju, piątego w UE, przez dwa i pół tygodnia nie reagowały na zatrucie jego drugiej pod względem wielkości rzeki, o znaczeniu gospodarczym i turystycznym, przepływającej przez szereg miast? Co więcej, w ogóle o tym zdarzeniu nie wiedziały. Alarmujące sygnały wysyłane przez zaniepokojonych obywateli i samorządy, interpelacje pisane przez posłów utknęły gdzieś w biurokratycznej maszynie.
Nawet gdy sprawa stała się powszechnie znana, telewizje i wszystkie ważne media wysłały swoich reporterów i zobaczyliśmy miliony usuwanych z powierzchni martwych ryb, często sędziwe okazy, rządowa administracja nie była w stanie wyrwać się z marazmu.Zamiast przystąpić do działań, próbowała przekonywać, że wszystko jest w porządku, można się bezpiecznie kąpać, a nawet – chyba tkwiąc myślami w rozkręcającej się kampanii wyborczej, w wykonaniu obozu rządzącego budowanej na wątku antyniemieckim– próbowała podjąć… krytykę zachodniego sąsiada. Władze landów i wyspecjalizowane służby na drugim brzegu rzeki dysponowały wynikami badań fizykochemicznych wody zaraz po tym, jak skażona fala dotarła do wsi Ratzdorf, gdzie Odra, połączywszy się z Nysą, staje się granicą państwową. My wciąż nie wiedzieliśmy, czego i jak szukać. Na polskim terytorium rzeka umierała na trzystu kilometrach... Cały tekst na łamach tygodnika.