Zanim sędzia Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie Tomasz Szmydt oficjalnie został „kanalią” i „zdrajcą”, był zaufanym człowiekiem pisowskiej władzy.
W maju 2017 r. Zbigniew Ziobro ściągnął go na delegację do Ministerstwa Sprawiedliwości i dał posadę w departamencie prawa administracyjnego, gdzie zajmował się obsługą komisji weryfikacyjnej badającej sprawy reprywatyzacyjne w Warszawie. Na czele komisji stał wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki.
Z Ziobrą za pan brat
Szmydt zaczynał pracę w ministerstwie jako główny specjalista, ale po zaledwie dwóch dniach – na wniosek ówczesnego wiceministra sprawiedliwości Łukasza Piebiaka – awansował na naczelnika. Ziobro musiał bardzo ufać Szmydtowi, bo zrobił go też członkiem elitarnego zespołu ds. czynności Ministra Sprawiedliwości podejmowanych w postępowaniu dyscyplinarnym sędziów i asesorów sądowych. „Zadaniem (zespołu –przyp. A.S.) jest wykonywanie analiz i przedstawianie Ministrowi Sprawiedliwości rekomendacji w zakresie odnoszącym się do wykonywania uprawnień Ministra Sprawiedliwości w postępowaniach dyscyplinarnych sędziów i asesorów sądowych”. Czyli Szmydt i spółka między innymi typowali niepokornych sędziów do postępowań dyscyplinarnych. Zespół składał się z dziewięciu osób, wśród których byli najbliżsi współpracownicy Ziobry m.in. Łukasz Piebiak czy owiani złą sławą rzecznicy dyscyplinarni Piotr Schab, Michał Lasota i Przemysław Radzik. To chyba raczej nie przypadek, że większość członków zespołu zamieszana była w aferę hejterską, a zespół został rozwiązany wkrótce po jej ujawnieniu.
To jeszcze nie wszystko. Wiceminister Piebiak „w trybie pilnym” załatwił Szmydtowi posadę dyrektora wydziału prawnego upolitycznionej neo-KRS. Natomiast Michał Wójcik(który również był wiceministrem sprawiedliwości) przyznał mu upoważnienie do dostępu do informacji niejawnych... Cały artykuł na łamach tygodnika.