NSZZ Solidarność żyje! Ale tylko po to, żeby wspierać PiS i biskupów.
Do końca października wyglądało, że świetnie w Polsce mieli pracownicy, którzy należeli do Solidarności. Nie dotykała ich drożyzna. Pracodawcy nie oszukiwali ich na wypłatach i nie kazali się przepracowywać. Gdyby było inaczej, to przecież przewodniczący NSZZ Solidarność Piotr Duda robiłby w ciągu ostatnich miesięcy coś więcej niż jedynie uczestniczył w capstrzykach i kurtuazyjnych spotkaniach z ministrami trzeciej klasy ważności, tylko po to, żeby biuletyny internetowe związku mogły o tym napisać.
(…) Wolne niedziele miały być, według Solidarności, po to, żeby rodziny miały czas dla siebie, czyli, żeby kobiety na co dzień siedzące przy kasach w sklepach, w dzień święty mogły stanąć przy garach i ugotować mężowi i dzieciom rosół oraz usmażyć schabowego.
Kiedy postulat niehandlowania niedzielnego był jeszcze postulatem, wszystkimi kończynami podpisywał się pod nim Kościół. To biskupi domagali się od Solidarności, że byt a wzięła na swoje sztandary świętość niedzieli. Klechom przeszło tuż po tym, jak zakaz stał się prawem i zaczął działać. W dużych miastach z powodu zakazu handlu większość ludzi przestała po prostu wychodzić z domu. Wcześniej bowiem działało to w ten sposób, że jak już się ruszyło pupę, zaliczało się mszę, a po niej można było połazić po galeriach i zrobić jakiś zaległy rodzinny zakup. Po zamknięciu sklepów niedzielne wyjście z domu tylko po to, żeby iść do kościoła, zaczęło być bez sensu.
Niecały rok temu UCE Research przeprowadziła badania, z których wyszło, że blisko 55 proc. Polaków chce przywrócenia handlu w siódmy dzień tygodnia. 54,9 proc. z nas uważało, że sklepy powinny być otwarte w każdą niedzielę, 9,3 proc. nie miało wyrobionej opinii w tej kwestii i tylko 35,8 proc. było przeciw. Dla dwóch trzecich Polaków w niedziele powinny hulać wszystkie sklepy z żywnością… Cały tekst na łamach tygodnika.