„Ciemne chmury nad Śląskiem będą powoli ustępować, a przed nami dłuższy okres dobrej pogody...”. To stwierdzenie nie jest fragmentem pierwszej wiosennej prognozy IMGW, tylko diagnozą sytuacji politycznej największej mniejszości etnicznej w Polsce.
Cumulonimbusy jeszcze pół roku temu były tak gęste i mroczne, iż wydawało się, że zniknie za nimi cały Śląsk, a zamiast niego wyłoni się pisowski przyczółek: bogobojny, zacofany i nieświadomy swojej tożsamości. Gdybyśmy we wrześniu powiedzieli Ślązakom, że stoją u progu być może najlepszego okresu w swojej nowożytnej historii to zapewne odrzekliby:
„Weź ty, sie, chopie, klupnij w gowa”
Jeszcze niedawno narodowa katoprawica rządziła w kraju i województwie, a miejscowy metropolita, niesławny arcybiskup Wiktor Skworc, pod rękę z nimi wymyślał Ślązakom nowe panteony regionalnych bohaterów, miłych prezesowi Kaczyńskiemu. Pisowcy z lubością drwili ze swoich wyborców – przypomnijmy choćby niedoszłą posłankę Julię Kloci jej twierdzenie o „wprowadzeniu Śląska na wyższy poziom cywilizacji przez politykę PiS”(!). Pod władzą prawicy GUS przez ponad dwa lata liczył Ślązaków, tak skrupulatnie i…kreatywnie, że w końcu stwierdził… zmniejszenie się ich liczby w stosunku do poprzedniego spisu.
Październikowe wybory pozwoliły odetchnąć, jednak nie spowodowały euforii. Górnoślązacy, pamiętając obietnice łamane wcześniej przez Platformę Obywatelską, ostrożnie podchodzili do deklaracji Donalda Tuska, że w ciągu stu dni od objęcia władzy nada śląskiej godce status języka regionalnego. I mieli rację: wiemy już, że nowa władza nie zdąży ze spełnieniem tego punktu swojego programu. Jednak tym razem nie jest to dla nikogo powodem do frustracji. Ślązacy czekali już na realizację swoich postulatów na tyle długo, że kolejne tygodnie czy miesiące nie zrobią im różnicy… Cały artykuł na łamach tygodnika.