Pojedynek między dobrem a złem na chwilę się uspokoi. Oba obozy będą zwierać szyki, by za rok przystąpić do decydującego starcia: zdobycia Pałacu Prezydenckiego, które jednym da pełnię władzy i możliwość gruntownego przyspieszenia demokratycznej rewolucji, drugim – nadzieję na przetrwanie.
Wydawałoby się, że zawodnik w granatowej koszulce z pyszniącym się drapieżnym orłem stoi bez ruchu, oszołomiony, okładany niemiłosiernie przez rywala z narożnika
pomarańczowo-żółto-czerwonego. Nagle się otrząsnął i ku zaskoczeniu widzów doprowadził do, z grubsza, remisu.
Końcowym punktem tego zwarcia były wybory do strasbursko-brukselskiego Parlamentu, wyjątkowo niewygodne dla kogoś, kto najchętniej Polskę z Unii Europejskiej by wyprowadził, ale po cichu, niezauważenie. Rodacy niezmiennie chcą w tej Wspólnocie pozostawać, ostatnie paneuropejskie badanie wskazało Polaków jako największych euroentuzjastów spośród wszystkich tworzących ją narodów. Jasne ogłoszenie odwrotnych intencji byłoby więc samobójcze. Niespodziewanie jednak pojawiły się siły – w większości marginalne, stanowiące polityczny folklor – które do polexitu wezwały wprost; jedna z nich już wcześniej usadowiła się w sejmowych fotelach. I we właśnie odbytym głosowaniu odniosła sukces, wcześniej poza jej zasięgiem. Konfederacja, bo o niej oczywiście mowa, wskoczyła na podium i kto wie, czy granatowy bokser nie będzie musiał w przyszłości wciągnąć brunatnych spodenek... Cały artykuł o "następcy Dudy" na łamach tygodnika.