Na początku każdego roku do Drohiczyna, stolicy rzymskokatolickiej diecezji pod wodzą biskupa Piotra Sawczuka, zjeżdżają politycy z całej Białostocczyzny. Żeby przy suto zastawionych stołach po raz kolejny wysłuchać farmazonów o służbie „dla dobra człowieka”.
Nie inaczej było i w tym roku, z drobną, ale widoczną różnicą. Pisowcy, którzy od lat stanowią większość biskupich gości, mieli nietęgie miny. Większość z nich to parlamentarzyści, którzy stracili ministerialne stołki, tłuste koty z Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych przeznaczone w odstawkę oraz mundurówka w kilku kolorach, którą koalicyjna miotła za chwilę wymiecie z kierowniczych stanowisk. Chociaż niektórzy starali się zachować pozory i szczerzyć zęby do zdjęć, bardziej była to stypa niż przyjęcie weselne.
Zanim przystąpiono to wykwintnej wyżerki, wysłuchano kilku podniosłych frazesów, niemających nic wspólnego z realiami. „Kościół nie miesza się do polityki, ale ma się w nią angażować. Nie może być apolityczny, bo wszystko poniekąd jest polityczne, natomiast powinien być ponadpolityczny. Kościół ma prawo do wydawania ocen etycznych w sprawach politycznych, podobnie jak inne instytucje. Może wywierać wpływ na politykę zarówno poprzez swoje struktury instytucjonalne, jak również jako społeczność wiernych działających w różnych płaszczyznach” – referuje te bujdy na stronie internetowej diecezji drohiczyńskiej ks. Marcin Gołębiewski… Cały artykuł na łamach tygodnika.