– Kiedy to robił, nic nie mówił. Do domu miałem dwa kilometry. Szedłem i przez cały czas płakałem... Płaczę właściwie do dziś – mówi „FpM” Piotr Adamczak, który jako dziecko padł ofiarą księdza pedofila. Dziś walczy o sprawiedliwość przed sądem.
W 1990 r. do pod poznańskich Wojnowic przybywa ks. Jerzy Przybylski. Obejmuje probostwo w parafii pw. Świętego Brata Alberta. Ma 35 lat. Jest pierwszym proboszczem i jedynym wówczas księdzem w nowo powstałej parafii. Natychmiast wnosi do wsi nową energię. Uczy religii w szkole, organizuje wiele spotkań „duszpasterskich”, rozgrywki sportowe. Chłopcy po kolei zostają ministrantami. Ksiądz „kocha dzieci”, zaprasza je do kościoła i do siebie na probostwo, zabiera na przejażdżki swoim szarym maluchem.Dopiero po wielu latach okazuje się, że był pedofilem, a jego ofiarą mogły paść dziesiątki dzieci.
– Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że chyba każdy ministrant z mojej parafii musiał, prędzej czy później, zderzyć się z tym, co ja… – mówi Piotr Adamczak. Widzę jak zbiera siły, by rozpocząć swoją opowieść.
Pilne sprawy ks. Jerzego
– Ksiądz Jerzy zaprosił mnie i kolegę na probostwo, chyba po spotkaniu rekolekcyjnym.Poprosił nas, byśmy pomogli mu przy wycinaniu karteczek na roraty. Później zbieraliśmy te karteczki od innych dzieci i dzięki nim ksiądz weryfikował, kto bierze udział w nabożeństwach. Pamiętam, że bardzo mu zależało, żebym przyszedł. Ciągle pytał, kiedy go odwiedzę – mówi coraz bardziej podenerwowany.
Piotr ma 44 lata, wygląda jednak na dużo starszego, jakby zmęczonego. Spotykamy się w restauracji w Opalenicy, kilka kilometrów od jego domu. Nie chce, by rodzice dowiedzieli się, że znów „roztrząsa tę sprawę”, bo sytuacja w jego domu bywa z tego powodu napięta.Siadamy naprzeciwko siebie i ostrzegam go, że będę musiała zadawać trudne pytania.Kiedy wreszcie padają, Piotr udaje, że nie słyszy, ucieka wzrokiem, zmienia temat, prosi, by powtórzyć. Potrzebuje czasu, by znów wrócić myślami do czasu, kiedy miał niecałych 12 lat... Cały tekst na łamach tygodnika.