Piękno. Majestat. Wielkość. Cud. Watykan i wszystkie świątynie w jednym. Po prostu Licheń. Człowiek staje naprzeciwko tego „wspaniałego” miejsca i wszystko wie.
Ale zacznijmy od początku. No więc był sobie niejaki ks. Eugeniusz Makulski. Ten właśnie człowiek postanowił wybudować w szczerym polu świątynię, która przebije wszystkie inne.To takie nasze polskie, narodowe zawody: kto pobuduje więcej. Tak powstał Chrystus w Świebodzinie, który ma być większy od tego w Rio de Janeiro. Niech więc wszyscy wiedzą, Polacy nie gęsi, swój Watykan mają. W Licheniu.
Polskość w pigułce
Licheń to metafora Kościoła w Polsce. Przerośnięte ego, ściąganie pieniędzy od państwa(czyli od nas wszystkich) i od wiernych. Bo każdy wierny, urzeczony ideą zrobienia czegoś wielkiego, chciał dorzucić swoją cegiełkę. Nawet pobożny chłopiec, który za swoją wiarę zapłacił najwyższą cenę. Rzecz bowiem w tym, że ksiądz Makulski był nie tylko wziętym budowniczym, ale i wziętym pedofilem.
Patrząc na budowlę w Licheniu, na ten przesyt, przerost, wszechobecny kicz, widać jedno: zaślepienie. Pieniądze, za które został wybudowany ten pałac pychy, mogłyby uratować tysiące chorych na raka, sfinansować dziesiątki tysięcy rehabilitacji. Ale nie, zaślepieni wierni i funkcjonariusze miłosierdzia bożego marzą o czymś innym: o skąpanych w złocie jeszcze wyższych murach. Po co marnować pieniądze na człowieka i jego zdrowie, skoro uczucia można zamknąć w murach świątyni... Cały tekst na łamach tygodnika.