30 artystów na scenie, 40 pieśni mocy, 5 godzin wielbienia i wszystko jedynie za 149 zł! Do tego takie gwiazdy, jak Trzecia Godzina Dnia i Mocni w Duchu. Warto zapłacić, bo ponoć przy tej muzyce niejeden spotkał boga.
Koncert Uwielbienia „On†Mocą” to całkiem niezła impreza. Jak ktoś ma potrzebę wielbić boga to super, że będzie mógł sobie przyjść i pokiwać się w rytm religijnych pieśni. Jak
Wszechmocna ręka
Jest jednak pewne „ale”, które wbija się do mojej głowy. Koncert Uwielbienia jest dla rodzin, a za dzieci do lat siedmiu rodzice zapłacą jedynie 79 zł. Tu waśnie kryje się to małe„ale”. Dziecko to zapatrzona w rodziców, prowadzona za rękę mała istota, której dorosły pokazuje świat. Ta ręka dorosłego może być czuła i opiekuńcza, może zaprowadzić do muzeum, teatru, kina, może stanąć z maluchem przed cyrkiem i powiedzieć, że tam gdzie dręczy się zwierzęta nie będzie rozrywki. Może też zaciągnąć malucha do kościoła czy na religijny koncert. A dziecko, jak to dziecko, nie wie co jest dobre, a co złe.
Richard Dawkins, przyrównując religię do wirusa, zwrócił uwagę na problem z wychowaniem dzieci. Przyjmowanie religii jako czegoś dobrego, oczywistego, wydaje się wielu dorosłym obowiązkiem. Dobry chrześcijanin chrzci swoje pociechy i prowadza je do kościoła. W ten sposób odtwarza się zasób wiernych potrzebnych kościelnej instytucji dotrwania. Bo wierny to istota całego przedsięwzięcia – wierny Kościołowi. To on musi wierzyć, najlepiej ślepo, w to co powie mu ksiądz, który w przeciwieństwie do niego nie bardzo wierzy w to co mówi, bo nie musi… Dzięki wychowaniu w seminarium wie, że nie o wiarę chodzi, a o ślepe posłuszeństwo i kasę. Więc od lat Kościół katolicki wyciąga swoje macki po najmłodszych. Ta indoktrynacja jest stała, zmieniają się tylko jej formy... Cały felieton na łamach tygodnika.