Rozmnażać powinni się ci, których na to stać. W ten sposób bieda ulegałaby samoograniczaniu, a bogactwo rozpleniałoby się w społeczeństwie.
Fajna wizja, tyle że tak mogą myśleć tylko darwinistyczni liberałowie. Jeśli tacy w ogóle istnieją. Prawda jest bowiem taka, że bogaci ludzie mnożenie się mają gdzieś. Zaś najbiedniejsi – wręcz przeciwnie.
Patenty na rozmnażanie
Politycy od lat udają, że robią wszystko, żeby zachęcić do rozpłodu tych, którzy jakoś wiążą koniec z końcem. Czego to już nie było? Becikowe państwowe. I becikowe samorządowe. I długie urlopy macierzyńskie. I odliczenia podatkowe. Potem 500 i 800 plus. Teraz babciowe. No i klops. Polacy jakoś nie przystąpili do szturmu na porodówki.A przynajmniej nie w Polsce.
Dziesięć lat temu władza w osobie ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego wymyśliła zatem koncepcję Karty Dużej Rodziny. Karta przeszła całą ścieżkę legislacyjną.Media z lubością jęły pokazywać, że posiadanie trójki dzieci zapewni ich rodzicom szczęśliwość aż po kres nieletniości ich latorośli. Wielodzietny patron Karty ma pięcioro potomstwa. Progeniturę oną spłodził w sposób zdecydowanie nieodpowiedzialny.Nieodpowiedzialność polegała na tym, że Komorowski jako zwalczacz komuny, gdyby miał olej w głowie, to nie zostawiałby szanownej małżonki z czeredką na głowie, a sam szedł co jakiś czas za kratki. O ile bowiem można taką przypadłość wybaczyć Wałęsie, to facetowi z dyplomem PRL-owskiej szkoły wyższej, niekoniecznie. Tak czy inaczej, płodzeniu dzieci poświęcał się Komorowski jeszcze w czasach, gdy rozmnażanie było tym, co polskie społeczeństwo lubiło najbardziej – za komuny. Istniało wszak w tym czasie coś takiego jak bezpieczeństwo socjalne. Nawet w odniesieniu do rodzin opozycjonistów… Cały artykuł o NAS POLAKACH na łamach tygodnika.