W teatrze tragikomedii Ameryki rusza nowy spektakl: kampania przedwyborcza. Jeden z głównych aktorów gra (śmieszy, tumani, przestrasza)od kilku miesięcy, drugi oficjalnie doszlusował 25 kwietnia. Dzieli ich wiele różnic, które są same przez się zrozumiałe, jeśli wspomnieć nazwiska: Trump i Biden. Ale jest kilka podobieństw.
Jest podobieństwo formalne: obaj chcą Białego Domu. Pierwszemu się marzy, by tam wrócić po czteroletniej z budynkiem rozłące. Drugi nie chce mu na to pozwolić, zamierza Dom przetrzymać kolejne cztery lata. Jest podobieństwo merytoryczne, znacznie istotniejsze: ani jednego, ani drugiego kandydata wyborcy
nie chcą widzieć w słynnym waszyngtońskim gmachu. Z odmiennych powodów.
Trumpa ma dość większość Amerykanów – za wyjątkiem bazy MAGA (Make America Great Again – uczyńmy Amerykę znów wielką), obecnie ok. 25-35 proc.wyborców. Mają go dosyć za tupet, chaos, mega narcyzm, brak kwalifikacji, polityczne gangsterstwo i patologiczne kłamanie. To w wielkim skrócie. MAGA kocha go za to, że anulował zakaz publicznego eksponowania mrocznych instynktów znacznej części Amerykanów. Rasizmu, mizoginizmu, ksenofobii, antysemityzmu, nacjonalizmu; ostatnio dołączył do tego faszyzm. Dzięki Trumpowi można wreszcie te hasła umieszczać na ideowych sztandarach. Można z nimi iść do boju – jak o Kapitol 6 stycznia 2021 r. Trumpa sekretnie ma dosyć (już od 2016 r.) spora część polityków republikańskich. Partyjny establishment dość szybko zorientował się, co to za gagatek. Lecz prominenci musieli i wciąż muszą płynąć z prądem, niesieni wartką rzeką euforii republikańskich wyborców, choć bardziej inteligentni i doświadczeni zdają sobie sprawę, że w końcu pojawi się wodospad. Niektórzy republikanie (trumpowski narybek) klaszczą z entuzjazmem. Inni udają, że klaszczą. Ale inaczej nie mogą. Jak w przedwojennej Rzeszy – nie wszyscy uwielbiali Hitlera, ale musieli heilować…
Cały artykuł na łamach tygodnika.