A jednak wynik wyborów samorządowych okazał się zaskakujący! I to zupełnie nie tam, gdzie niespodzianek można by się było ewentualnie spodziewać.
Sześć miesięcy po poprzednich wyborach (parlamentarnych), po nijakiej kampanii, w ogóle niezwiązanej ze sprawami lokalnymi, i przy jednobrzmiących od dłuższego czasu sondażach, jasno pokazujących tak lubiane przez socjologów tzw. trendy, można było w ciemno zakładać, że Prawo i Sprawiedliwość zostanie 7 kwietnia zmiecione z politycznej powierzchni Ziemi, a koalicja demokratyczna zadmie w zwycięskie trąby. Nic z tego. Może to i dobrze. Przynajmniej obecny obóz rządzący nie będzie miał nadmiernej pokusy, by ulec triumfalizmowi i bawić się w odkładanie trudnych decyzji na później.
Rezultat głosowania musi skłonić ludzi władzy do przemyślenia na nowo ich dalszych kroków. W życiu nic nie jest takie proste, jak by się chciało.
PiS żyje…
Sam jestem zaskoczony. Potencjał Prawa i Sprawiedliwości – partii przegranej, targanej wewnętrznymi konfliktami, których nie dawało już się zamieść pod dywan, pozbawionej narzędzia goebbelsowskiej propagandy – szacowałem na jakieś 24-25 proc. Zakładałem, że także do jej wyborców dotrą informacje o przekrętach, aferach, malwersacjach, kolesiostwie i nepotyzmie. O milionowych zarobkach eksposłów i eksministrów, którzy„chcieli sprawdzić się w biznesie” (jak niegdyś jeden z PSL-owskich polityków). O Pegasusie, wizach, respiratorach, maseczkach, willach plus. Wiadomo – nie przekonałoby to najbardziej zatwardziałych wyznawców, ale wyborców „cynicznych”?... Cały artykuł na łamach tygodnika.