Od 24 czerwca Ameryka żyje w innej epoce. Cofnęła się w czasie o 50 lat; niektórzy twierdzą, że o 150.
Nie cofnęła się sama z siebie – Sąd Najwyższy to uczynił. Owo cofnięcie jest ukoronowaniem prawie półwiecznych wysiłków religijnych konserwatystów. Nieustępliwie dążyli do obalenia wyroku Sądu Najwyższego z 1973 r. legalizującego prawo do aborcji. Przyłożył się do tego walnie wybór Trumpa na prezydenta, apotem mianowanie przezeń trzech arcykonserwatywnych sędziów najwyższych. To była misja, do spełnienia której wybrała go prawica republikańska.
W stwierdzeniu o cofnięciu się o pół wieku nie ma przesady: po raz pierwszy w historii USA najwyższy organ prawodawczy odebrał Amerykanom najważniejsze
prawo kobiet. W przeszłości zdarzało się, że Sąd Najwyższy zmieniał swe wcześniejsze postanowienia, zawsze jednak liberalizując archaiczne prawa. Tym razem sędziowie pozbawili Amerykanki najważniejszego ich prawa – decydowania o swym ciele, o wyborze terminu prokreacji. Teraz ma o tym decydować państwo, a dokładniej religijni troglodyci w poszczególnych stanach. Mimo że według nowego sondażu Gallupa 85 proc. Amerykanów popiera prawo do aborcji – z pewnymi ograniczeniami… Cały tekst na łamach tygodnika.