Jarosław Kaczyński nie potrzebuje unijnych środków, o ile nie przyczynią się do przedłużenia jego władzy.
Fundusze UE nie są sensem członkostwa we Wspólnocie, ale u nas stały się czymś w rodzaju fetyszu. Mają magiczną moc, bo z tablic informacyjnych przy autostradach, pływalniach, odremontowanych szkołach, domach kultury wszyscy widzimy, jak dzięki nim Polska bardzo się zmieniła. Z grubsza jest tak, jakbyśmy raz na unijną siedmiolatkę dostali jeden dodatkowy budżet. Może jeszcze istotniejsze jest to, że środki te muszą być przeznaczone na ściśle określone cele – unowocześnienie gospodarki, usprawnienie funkcjonowania państwa, poprawę edukacji, zwiększanie zatrudnienia; nie da się ich zmarnotrawić (bo trzeba by je zwracać), trudno je zachachmęcić na cele wyborcze.Do tej pory cały naród bił się o to, by je wykorzystać w stu procentach. Negocjatorzy w Brukseli niczym lwy walczyli o jak największą pulę dla Polski. Do rzadkości należały przypadki, gdy tzw. beneficjenci nie byli w stanie spożytkować dotacji. Samorządy wyspecjalizowały się w maksymalnym korzystaniu z tych sposobności. Nie rozkradliśmy pieniędzy z UE jak Viktor Orbán i jego przyjaciele.
Prawo i Sprawiedliwość i to potrafiło zepsuć. Najpierw Mateusz Morawiecki nie był w stanie zapewnić szybkiej akceptacji Krajowego Planu Odbudowy – zestawu projektów finansowanych z ogromnego funduszu Next Generation EU („UE Nowej Generacji”) służącego zapobieżeniu kryzysowi po pandemii COVID-19. Z wyjątkiem Polski i Węgier wszystkie inne kraje UE od dawna mają dostęp do przypadających na nie części tego tortu. Później wprost zaczęło się przebąkiwanie o tym, że te pieniądze wcale nie są nam potrzebne (Zbigniew Ziobro, szef NBP Adam Glapiński, wpływowi europosłowie Jace kSaryusz-Wolski i Adam Bielan). A ponieważ w celu ochrony interesów finansowych Unii uchwalono rozporządzenie warunkujące transfery przestrzeganiem zasady praworządności, pod znakiem zapytania jest nie tylko 58,1 mld euro na odbudowę, ale i105,8 mld euro z regularnego budżetu na lata 2021-2027... Cały tekst na łamach tygodnika.