Rząd w ogóle nie walczy z inflacją. Ani z jej skutkami dla obywateli. Poza gadaniem właściwie nic w tej sprawie nie robi.
Dobrze wiadomo, jakie działania trzeba podjąć, by powstrzymać gwałtowny wzrost cen.Premierowi Morawieckiemu, historykowi z iluzorycznym tylko doświadczeniem w biznesie(irlandzkiemu właścicielowi Banku Zachodniego WBK był potrzebny wyłącznie do funkcji reprezentacyjnej i lobbingu), mógłby to powiedzieć każdy ekonomista. Mówi mu to teraz nawet prezes Narodowego Banku Polskiego Adam Glapiński, który sam jest odpowiedzialny za wypuszczenie dżina z butelki. Niestety dla obozu rządzącego i to widzącego na horyzoncie kolejne wybory, ta oczywista wiedza w gruncie rzeczy sprowadza się do konieczności oszczędzania i pogorszenia rodakom warunków życia.Dla populistycznej władzy to recepta nie do zaakceptowania. Przykładem jest tutaj „tarcza antyinflacyjna”, która tak naprawdę inflację napędza. Morawiecki z Jarosławem Kaczyńskim próbują tę sytuację przeczekać. Opowiadają o „putinflacji” i wysokich cenach gazu, przemilczając własne błędy w polityce makroekonomicznej. Tymczasem każdy myślący człowiek musiał wiedzieć, że rozdawanie publicznych pieniędzy na prawo i lewo, trwonienie ich na bezsensowne inwestycje, zaciąganie coraz większych długów doprowadzi kiedyś do bolesnego upadku. Nadmiar pieniądza na rynku, jak to ładnie nazywają eksperci, wziął się i z rozbuchanej konsumpcji – w dużej mierze dzięki programom socjalnym, i z wydanych na oślep, każdej firmie, ogromnych kwot w czasie
pandemii. Cel nie zawsze uświęca środki, czasem potrzebne jest umiarkowanie w uszczęśliwianiu wszystkich na siłę.
Rząd nie ma pomysłu, co w tej sytuacji zrobić. I nie robi nic. A mógłby… Cały tekst na łamach tygodnika.