Ból, krew, strach, bezsilność, upokorzenie, wściekłość – to owoce niedawnego wyroku Sądu Najwyższego USA.
Głosami sześciu obyczajowych troglodytów w togach przekreślił on konstytucyjne prawo kobiety do reprodukcyjnej wolności, obowiązujące przez 49 lat. Amerykanie zaczynają poznawać praktyczne konsekwencje tego orzeczenia. Progresywnych ogarnia zgroza, konserwatyści planują dalsze obyczajowe szlabany.
(…) Republikanie rządzący w stanie Idaho zagłosowali ostatnio przeciw dopuszczalności aborcji, jeśli ciąża zagraża życiu matki. „Musimy się skupić nażyciu nienarodzonego, nawet jeśli matka miałaby umrzeć” – stwierdza ultraprawicowy aktywista Scott Herndon, który zasiądzie wkrótce w Senacie Idaho(określa się jako „wróg aborcji i adwokat na rzecz dostępności broni”). Prawa, od
których włos się jeży na głowie, obowiązują w większości konserwatywnych stanów. W Missouri, Teksasie, Arizonie i Arkansas nie wolno orzec rozwodu, jeśli kobieta jest w ciąży. Mężowie pastwią się nad żonami, a gdy te usiłują uciec z domu, gwałcą je i zapładniają, uniemożliwiając uzyskanie rozwodu. W wielu schroniskach dla kobiet, by dostać miejsce, trzeba wykazać się co najmniej ośmiokrotnym pobiciem przez męża. Niedawne studium badawcze ujawniło, że w Stanach Zjednoczonych zabójstwo jest główną przyczyną śmierci kobiet w ciąży iw połogu… Cały tekst na łamach tygodnika.