Stare powiedzenie „Róbmy rząd i chodźmy stąd” jest jakby stworzone dla nowego, tymczasowego, a ściślej terminalnego, dwutygodniowego rządu Mateusza Morawieckiego.
Jego sklecanie i poniedziałkowe (27 listopada Anno Domini 2023) powołanie, stanowiły ciąg dalszy chytrej sztuczki napisanej na Nowogrodzkiej i skrzętnie realizowanej przez prezydenta Dudę. Głowa państwa zrobiła jaja z pogrzebu pisowskich rządów, ale były to żarty niezamierzone i nieuświadomione. Prezydent Duda, niech nikogo nie zmyli jego głupkowaty uśmieszek, naprawdę był śmiertelnie poważny. Tak, jak i udający konstytucyjny rząd aktorzy, którzy poszli na lep wątpliwej, chwilowej sławy, blasku fleszy, sutej odprawy i napisu na nagrobku. Nawet trudno się dziwić. Pomijając kilka nazwisk, które już wcześniej dały się poznać jak zły szeląg, w rolach ministrów, sekretarzy stanu lub choćby bezczelnych, kaczystowskich pyskaczy (Błaszczak, Maląg, Szynkowski vel Sęk, Warchoł, Szefernaker, Ozdoba), cała reszta to żądne zaistnienia „nonamesy”.
W końcu niewielu jest na świecie ludzi pokroju gen. de Gaulle’a, którzy – jak on – chcieli, by na cmentarnym pomniku mieć wyryte tylko swoje imię, nazwisko, rok urodzenia i rok śmierci. Wbrew pozorom jest to objaw pychy, a bynajmniej nie skromności. Wynika ze złudnego zazwyczaj przekonania, że wszyscy i po wsze czasy będą wiedzieli, kim był zmarły. Naprawdę ludzka pamięć jest krótka i ulotna. Zwłaszcza w Polsce, gdzie autorytety są głównie formalne i wynikają z pełnionych funkcji oraz zajmowanych stanowisk, a nieosobistych walorów i osiągnięć. Boleśnie doświadczyli tego różni byli, którzy wraz z utratą stołka tracili otaczający ich splendor i związane z nim korzyści. Nagle milkły telefony, nawet te od znajomych, przestawały przychodzić zaproszenia do mediów, wypadali z rankingów popularności, zaufania i wszystkich innych… Cały felieton na łamach tygodnika.