Przed nami przedłużony o poniedziałek weekend z pisankami. Jeszcze w sobotę, zwaną wielką, będzie przedpołudniowa końcówka szaleństwa zakupów, porządki, gotowanie, pieczenie, święcenie jajek, a od niedzielnego poranka już wyłącznie „jedz, pij i popuszczaj pasa”. Nie tylko dla tego, kto w Boga wierzy.
Ateiści i agnostycy też szaleją z tradycyjnymi wiosennymi porządkami, jakby w święta miała być kontrola z Państwowej Inspekcji Sanitarnej, a nie odwiedziny rodziny, znajomych i przyjaciół. Wierzący od niedzielnego śniadania, a niewierzący już od sobotniego popołudnia oddają się nieumiarkowaniu w jedzeniu i piciu, stresują tyciem i solennie obiecują poprawę, czyli poświąteczną dietę. Radość jedzenia psuje jedynie strach przed otyłością, na którą choruje – bo to już od dawna choroba klasyfikowana w medycynie jako przewlekła – 800 mln mieszkańców Ziemi, lub choćby tylko nadwagą dotykającą 2 mld, czyli 25 proc. populacji, oraz pochodnymi od nich innymi chorobami cywilizacyjnymi. W Polsce z nadwagą zmaga się 53 proc. kobiet i 68 proc. mężczyzn powyżej 20 roku życia, ana otyłość cierpi 23 proc. kobiet i 25 proc. mężczyzn. W grupie dzieci i młodzieży nadwagę ma co piąta dziewczynka i co trzeci chłopiec, a otyłych dzieci jest odpowiednio 5 proc. i 13 proc. Toteż perspektywa świątecznego obżarstwa raczej przeraża niż raduje. Zwłaszcza, że większość odżywia dobrze na co dzień i nie jest niczego spragniona. Przeciwnie.Ludzie chcieliby być głodni, a już zwłaszcza w perspektywie świąt, których istotą jest wielkie żarcie... Cały felieton na łamach tygodnika.