Nic tak mnie nie cieszy, jak wizja Rydzyka odgryzającego sobie palce.
Kiedyś krótko pracowałem dla paskudnego typa, który okazał się najprawdziwszym złodziejem. „Kiedy nie masz pieniędzy, żyje się trudniej, ale się żyje” – mówił refleksyjnie chcąc mnie uspokoić, kiedy zrozumiałem, że rżnie mnie na kasę. Jakbym gnoja nie oceniał, muszę przyznać, że w jego słowach było sporo prawdy. Sporo, ale nie cała, bo nie uwzględniały sytuacji, w której pieniądze są dla kogoś istotą życia: jego formą i celem.Odcięcie takiej osoby (instytucji) od kasy jest tym samym, co pozbawienie żywego organizmu dostępu do tlenu. Dlatego najprostszą formą walki z kat. Kościołem jest odcięcie go od transferu państwowych pieniędzy. Oczywiście (o czym szczerze wielokrotnie pisałem) marzy mi się rozkułaczanie kleru, ale dopóki nie ma na to szans, róbmy tylko to co słuszne, sprawiedliwe i zgodne z prawem – nie dokarmiajmy tej nienażartej hydry! Najpierw poczuje się jak głucha i ślepa, później zacznie zjadać swoje łby, a z czasem uschnie z tęsknoty za sensem jej życia. I o to chodzi!
Najlepszym dowodem na słuszność tej recepty jest obserwacja zachowania ojca Inkasenta, który ma problem z wykarmieniem wszystkich swoich „dzieł”, bo w głowie mu się nie mieści, że miałby za coś, co jest jego (jego fundacji) płacić własnymi pieniędzmi. To wręcz przerażające, jak głęboko i szczerze wierzy, że coś mu się od nas należy.Oczywiście nie jest w stanie udowodnić, że to co robi jest społecznie użyteczne, pewnie nawet nie zastanawiał się nad tym, ale nie przeszkadza mu to domagać się państwowego szmalu na utrzymanie tego, co już ma i co w swej łaskawości uprzejmy będzie sobie jeszcze wymyślić... Cały felieton redaktora naczelnego Faktów po Mitach na łamach tygodnika.